niedziela, 6 sierpnia 2023

Urlop na wodach Zatoki Gdańskiej, czyli z dala od upałów i paragonów grozy

30 lipca 2023 - dzień pierwszy

Pierwsze (mam nadzieję) przejście przekopu Mierzei Wiślanej przez konińskich (i poznańskich) żeglarzy za nami. Na pokładzie 35-stopowego jachtu Hanze załoga marzeń (moich oczywiście): żona, córka, syn, wnuk i Sandra Wu. Żeby zdążyć na otwarcie śluzy o 13.30 z Gdańska musieliśmy wypłynąć (czego bardzo nie lubię) o godzinie 6.00. Mieliśmy do pokonania ponad 50 km (prawie 28 Mm). Samo wypłynięcie z Gdańska do główek portu to dobra godzina żeglugi. Wraz z nami w Nowym Świecie śluzowały się jeszcze 3 jednostki: 3 jachty żaglowe i niewielki jacht motorowy. Niewątpliwie my byliśmy najwięksi. Nabrzeże śluzy (niestety) przystosowane jest dla większych jednostek, które tu - ze względu na głębokość toru wodnego za śluzą - nie wpływają. Całe szczęście, że cumy od  żeglarzy odbierają pracownicy śluzy. Samodzielne wyjście na nabrzeże i dotarcie do pachołków cumowniczych jest bardzo trudne, a dla załóg małych jednostek właściwe niemożliwe. Cała budowla hydrotechniczna, wraz z falochronem i dwoma obrotowymi mostami, robi jednak mocne wrażenie.

Fot. Sandra Wu

Żeglarzy zainteresowanych przejściem mierzei zachęcam do zajrzenia na stronę Marcina Palacza pt. "Jacht i Bałtyk" https://marcinpalacz.pl/ , autora kilku świetnych książek dotyczących locji Bałtyku. Tam znajdziecie wszystkie ważne informacje: godziny śluzowania, mapy, zasady komunikacji radiowej z portem Nowy Świat itd. Mnie nowych map przekopu nie udało się kupić, ponieważ nakład... wyczerpany.


 ******************************************************************************************************************
Fot. Sandra Wu
                     

Znak bezpiecznej wody przed wejściem do obszernego awanportu śluzy.

 

"Rozkminiamy" troszkę nieaktualną mapę Zalewu Wiślanego.

Z duszą na ramieniu (mamy 2 metry zanurzenia) wpływamy na wody Zalewu Wiślanego. Nie mamy aktualnej mapy papierowej ani elektronicznej. Ta, którą dysponujemy pochodzi z bloga Marcina Palacza i jest już nieaktualna. Całe szczęście zaznaczony na mapie projektowany tor podejściowy do toru głównego już istnieje w  rzeczywistości i dochodzi do głównego toru zalewu. Z informacji, które otrzymałem od bosmana portu Tolkmicko i właściciela firmy czarterowej w Tolkmicku, doświadczonego żeglarza, Tomasza Siekierko wynika, ze jeżeli będziemy trzymali się toru bezpiecznie dotrzemy do Tolkmicka. Lewą burtą mijamy sztuczną, budowaną przez pogłębiarki, Wyspę Estyjską, prawą burtą stawę Elbląg i dojeżdżamy do portu Tolkmicko. Od przekopu do portu jest ponad 10 Mm. Akwen ewidentnie nie nadaje się do żeglugi pełnomorskimi jachtami. Poza torem wodnym jest płytko, wszędzie widać bojki sieciowe i bardzo podejrzane, nieoznakowane, rury wystające z wody (?!).


Nareszcie w porcie! Odnoszę wrażenie, że jesteśmy jedynymi gośćmi. Stoją tu głównie łódki rezydentów. Ważne by nie stanąć na miejscu cumowania widocznego po prawej stronie promu. Jest prąd i woda,a także chyba najdroższy w tej części Europy prysznic za 15 zł od człowieka.

 


Tolkmicko sprawa bardzo sympatyczne wrażenie. Cisza, spokój. Kameralna plaża z widokiem na zalew, na której skraju znajduje się... Tawerna Fregata. A w tawernie świetne jedzenie w przyzwoitych cenach. Za gigantyczną pizzę płacimy 40 zł. 

Po 12 godzinach na wodzie i przepłynięciu prawie 40 Mm lokalne piwo smakuje wyśmienicie, WYŚMIENICIE!

31 lipca - dzień drugi

Znowu zrywamy się o świcie (znaczy około 8.00), żeby spokojnie zdążyć na śluzowanie o 11.00. Tym razem towarzyszy nam dość silny wiatr, który - jak się okaże - będzie z nami do końca rejsu. Na razie wieje sztywne 4 B z SW, czyli generalnie oczywiście w mordę. Halsowanie na żaglach pod wiatr na wąskim torze nie wchodzi w rachubę, więc jesteśmy skazani na diesel grota.

- A co jak silnik zdechnie? - ta myśl natrętnie kołacze w mej głowie. - Sternik dostaje polecenie natychmiastowej zmiany kursu o 180 stopni, jeśli usłyszy, że silnik przestał pracować, a ja dyskretnie idę na dziób by sprawdzić, czy kotwica jest przygotowana do natychmiastowego użycia. Chwała Bogu silnik pracowicie mruczy aż do śluzy. Nasz cel na dzisiaj to Hel.


Z Tolkmicka na Hel przepłynęliśmy 66 Mm. Od przekopu udało się pójść jednym halsem przy sztywnej szóstce z SW. Na Helu zmiany od mojego ostatniego pobytu. Sanitariaty dla żeglarzy wylądowały (nareszcie) w "jajku". Czysto, schludnie. OK. Tylko nasze panie narzekały, że woda pod prysznicami jest zimnawa i leci zbyt krótko. Uwierzyłem na słowo  i... zrezygnowałem z prysznica.
Wieczorem nasze panie zostały wypatrzone przez żeglarzy z jachtu obok i zaproszone na herbatę. Załoga męska w przedziale wiekowym 40-60. Już przy pierwszym kontakcie wyszło na to, że nie bardzo chcą powiedzieć czym się zajmują i skąd są (!?). Natychmiast włączyła się moja dziennikarska ciekawość.
- Księża? Wojsko? Służby? A może po prostu grabarze na zasłużonym urlopie? Księża raczej nie, bo wszyscy zaobrączkowani.
Przy trzeciej herbacie z cytryną zdradzili tajemnicę, ale ponieważ prosili o dyskrecję rozwiązania zagadki nie wyjawię.
Po powrocie na jacht sprawdzam (po raz kolejny) prognozy pogody. Przez cały dzień ma padać deszcz i silnie wiać (w porywach do 7 B). Postanawiamy przeczekać ten dzień na Helu.

1 sierpnia - dzień trzeci

 W porcie popaduje, a za główkami wieje sztywne 7 B ze stosowną do wiatru falą. Nie są to idealne warunki na rekreacyjne, rodzinne, bałtyckie żeglowanie. Ale na Helu nudy nie ma. Po pierwsze jest fokarium, po drugie ulica Wiejska (skąd ta nazwa?) z fantastycznymi knajpami, no i spacer na Cypel Helski – początek, albo – jak kto woli – koniec Polski. Skwapliwie korzystamy ze wszystkich tych atrakcji, a po spacerze lądujemy w restauracji Maszoperia.
A propos paragonów grozy… Za pełny posiłek dla sześciu osób (w tym 4 x schabowy, 1 x dorsz w cieście i 1 x sandacz) płacimy 442 złote. Jeżeli odejmiemy od rachunku wakacyjne fanaberie, czyli piwo, grzane wino i herbatę dla nastolatka (wszystkie fanaberie mamy na pokładzie jachtu w dużo niższych cenach) to średni koszt obiadu na osobę to 60 zł. Dużo? Jeśli zważyć czas, miejsce i panującą nam od pewnego czasu inflację i związaną z nią drożyznę, to chyba jednak nie jest aż tak źle. Oczywiście są tacy, którzy płacą na Jarmarku Dominikańskim w Gdańsku za niewielką tytkę belgijskich frytek, które mają tyle wspólnego z belgijskim frytkami, co ja z Belgią, 20 złotych, ale to już ich wybór…

 


Z wyjątkiem pierwszego dnia codziennie mamy ostrzeżenia przed silnym wiatrem. Ten wiatr dmucha także na wodach Zatoki Gdańskiej. Pływanie na drugim refie to nasza codzienność. No ale zawsze mogło być gorzej :) Wiadomo, Bałtyk w sierpniu.


Niedaleko nas zacumowały dwa jachty niemieckiej szkoły żeglarstwa Tajfun z Flensburga. Szczególnie piękny ten z prawej strony z łyżkowym dziobem i konchową rufą z nawisem. Trudno oderwać oczy.

2 sierpnia - dzień czwarty


Plan na dzisiaj to pokonanie trasy z Helu do Pucka (około 34 Mm). Ekscytujące przeżycie dla każdego nawigatora to przejście przez Głębinkę, czyli znalezienie sztucznie wykopanego przejścia dla jachtu o dwumetrowym zanurzeniu w Mieliźnie Rybitwiej, która w wielu miejscach nie ma nawet metra głębokości.

Dopływając do Pucka trafiamy na Mistrzostwa Polski Foil Juniorów. Widok szybujących nad powierzchnią wody desek z foilami robi niesamowite wrażenie.

   Fot. Ania Górska
 

   (Fot. Ania Górska)


 

Lądujemy wreszcie w nowiutkiej (oddanej uroczyście do użytku 22 lipca) marinie w Pucku. Marina (łącznie 180 miejsc cumowniczych) i jej otoczenie oraz miasteczko Puck sprawiają bardzo sympatyczne wrażenie. Warto tu zajrzeć…

3 sierpnia - dzień piąty 

Opuszczamy gościnną i... niedrogą marinę w Pucku. Za pobyt 6-osobowej załogi 35-stopowego jachtu (wraz z kluczem do prysznica!) zapłaciliśmy 85 złotych. Dla porównania w Tolkmicku za taką samą usługę zapłaciliśmy 200 złotych. Ciekawe...


Piątego dnia urlopu zaplanowaliśmy trasę z Pucka do mariny przy sopockim molo (około 22 Mm). Po przejściu Głębinki rozwiało się do sztywnej szóstki w skali Beauforta (w porywach było na pewno 7), a po trzech godzinach żeglugi złapała nas burza z gradem - ta burza, która nie pozwoliła prezydenckiemu samolotowi wylądować w Trójmieście. I w ten sposób Martyna za sterem chcąc nie chcąc (raczej nie chcąc) załapała się na swój pierwszy quasi sztorm. Egzamin zdała na piątkę.

Kiedy zorientowałem się, że nie zdążymy schować się w Gdyni przed, podglądaną na komputerze w nawigacyjnej, potężną komórką burzową, postanowiłem wyjść na otwartą wodę z dala od pław toru wodnego i oczekujących na redzie statków. Byłem pewien, że widoczność spadnie niemal do zera i nie chciałem mieć "niespodzianek" przed dziobem. 

 

Fot. Sandra Wu

Burza zbliżała się błyskawicznie. Odpaliliśmy katarynę i w tzw. "ciszy przed burzą" zrzuciliśmy grota zabezpieczając go kontrafałem i dodatkową marlinką. Dmuchnęło potężnie (sąsiad z mariny, którego szkwał dopadł kilka mil dalej na NW od nas stracił żagiel), ale - całe szczęście - niezbyt długo. Po chwili "popieścił" nas grad i nawalny deszcz. Widoczność spadła - jak przypuszczałem - niemal do zera. Sztormowanie na zmniejszonym foku trwało dobre pół godziny (może dłużej), ale przed nami było otwarte morze i nadzieja, że to tylko burza więc prędzej czy później się skończy. Wzrok mojej żony był tak ciężki, że balast jachtu przy nim wydawał się piórkiem.Cóż... nawet doradcy PADa nie przewidzieli takiej burzy, no ta ja też mogłem...


Żona-Gosia trochę popatrzy przez lornetkę, zerknie w aktualne prognozy, sprawdzi co tam widać na ekranie chartplottera, przyjrzy się uważnie zegarom wiatromierza i logu, po czym składa propozycję nie do odrzucenia: a może byśmy tak zmniejszyli genuę? (Fot. Sandra Wu)


Wojtek - godny wnuk godnej babci też już lubi sprawdzić co się dzieje na morzu. (fot. Sandra Wu)


"A po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój" (Budka Suflera, tekst A. Sikorski). Stoimy bezpieczni w sopockiej marinie.

Sopocki Monciak wieczorową porą, czyli koszmarny koszmar. Ja tam wolę być na morzu.

Już bez przygód dotarliśmy do wypełnionej po brzegi i ciasnej, ale rewelacyjnie położonej na końcu sopockiego molo, mariny. Nieporozumieniem jest to, że żeglarze dzielą sanitariaty i prysznice z publicznością odwiedzającą molo. Pod wieczór w sanitariatach jest - niestety - niewyobrażalnie brudno.
Wieczorem spacer po koszmarnie zatłoczonym Monciaku (to miejsce stanowczo nie dla mnie). Następnego dnia spokojnie (nareszcie wiatr zelżał) udało się dotrzeć do niezbyt odległego Gdańska. 

 


Przepływając obok Pomnika Obrońców Wybrzeża na Westerplatte nie mogliśmy oddać zwyczajowego, zgodnego z morską etykietą, salutu banderą, ponieważ… nasz jacht nie miał flagsztoka, który „wściekł się” (czyli zatonął) w poprzednim rejsie. Szacunek obrońcom Westerplatte oddaliśmy robiąc zbiórkę załogi na pokładzie - to taka krótka lekcja patriotyzmu w praktyce dla wnuka (dziadek nie ma biało-czerwonego kapelusza ani znaku Polski Walczącej na samochodzie). Samo przepłynięcie przez Gdańsk to ciekawa i dość długa wycieczka. I po kolejnym rejsie…