czwartek, 27 sierpnia 2020

Sierpniowy Bałtyk 2020

Sierpniowy Bałtyk 2020

Z powodu zarazy, która zniechęciła mnie skutecznie do rejsu na ciepłych morzach, całkiem przypadkiem, udało mi się spełnić kolejne żeglarskie marzenie (mam nadzieję, że nie ostatnie) - pożeglować po Bałtyku kultowym jachtem typu Carter 30, na którym pierwsze morskie rejsy odbywali polscy żeglarze w latach 80. i 90. ubiegłego wieku.




















 

Jacht wyczarterowaliśmy w Szczecinie. Czekał na nas w nowej marinie nad jeziorem Dąbie. Udało nam się znaleźć bardzo zadbaną jednostkę o wdzięcznej nazwie "Bluefin III".

Plan rejsu był prosty: z jeziora Dąbie, czwartego co do wielkości jeziora w Polsce, wyjść na Odrę, przejść przez Zalew Szczeciński i w Świnoujściu wychylić się na Bałtyk. To idealna trasa dla początkujących nawigatorów. Mnóstwo zagadek nawigacyjnych: tory wodne, sieci, płycizny, znaki kardynalne, pławy i stawy, bliskość dużych jednostek morskich, wpływ prądu rzeki na żeglugę itp., itd.




















Przed dziobem "Bluefina III" jezioro Dąbie. Akwen duży ale płytki, w wielu miejscach "zasieciowany'. Pogoda - marzenie. Startujemy.


Żeglarstwo to praca zespołowa. Razem poradzimy, oddzielnie niekoniecznie. Czasami ze zdziwieniem przyglądam się w marinach (morskich i śródlądowych), jak skiperzy próbują wszystko robić sami. Kończy się to z reguły mniejszą lub większa katastrofą.  

 















Lądujemy w Stepnicy, miejscu bardzo przyjaznym dla żeglarzy. Nowe sanitariaty, niezła knajpa "Panorama", cisza, spokój i gwarancja bezpiecznego postoju. Przystań nosi imię stepniczanina - Roberta Hilgendorfa, niemieckiego kapitana żaglowców frachtowych, który 66 razy przeszedł pod żaglami wokół przylądka Horn. To niepobity do dzisiaj rekord świata! Kto by pomyślał... Gość ze Stepnicy.


Zachód słońca w Stepnicy. Jest cicho i pięknie.



Wypływamy na Zalew Szczeciński. Z lewej burty Niemcy. Pogoda, jak drut, ale brakuje wiatru. Sprawdzamy stareńki silnik marki "Bukh". Po wejściu na obroty pracuje jak pszczółka. "Bukh" to firma z ponad stuletnia tradycją. Pierwszy raz w życiu płynę jachtem z tym silnikiem.


Na Zalewie Szczecińskim spory ruch dużych statków. Grzecznie utrzymujemy dystans i podsłuchujemy dużych na UKF-ce. Jeden z kapitanów nawet do nas pomachał. Sam z siebie.


Kto może ładuje akumulatory. Drzemka w "luksusowej" kajucie dziobowej lekko rozbujanego Cartera 30 to przeżycie absolutnie bezcenne. Generalnie jest ciasno, bardzo ciasno. W kingstonie dla krasnoludów dobrze czuje się tylko nasz najmłodszy załogant, mój dziesięcioletni wnuk. Tak kiedyś budowano morskie jachty. Dzielność i bezpieczeństwo żeglugi kosztem wygody i słynnej "wysokości stania". 


Wpływamy do Kanału Piastowskiego. Przed nami 8 kilometrów żeglugi i będziemy w Świnoujściu, a port to jest poezja... rumu i koniaku. Jak wiadomo.


 

Stoimy w Świnoujściu. Z naszej "łupinki" ciężko wydostać się na keję. Cartera 30 zaprojektował Dick Carter. W drugiej połowie lat 70. produkcję jachtów rozpoczęto w Szwecji. Na początku lat 80. licencję Cartera kupiła Polska i w stoczniach w Szczecinie i Gdańsku rozpoczęto masową produkcję (głównie na eksport). W polskich stoczniach powstało około 2 tysięcy egzemplarzy jachtów, które można spotkać w portach na całym świecie. Jacht ma 9,10 m długości, 3,08 m szerokości, zanurzenie 1,65 m i waży ponad cztery tony. Konstrukcja słynie z morskiej dzielności (są tacy, którzy opłynęli nim świat!). Wielu polskich żeglarzy na Carterach właśnie rozpoczynało swoją morską przygodę. Jednym słowem jacht "kultowy".


I stało się... Wypłynęliśmy na nasz kochany Bałtyk. Już po minięciu Stawy Młyny, zwanej też "wiatraczną" w Świnoujściu, pojawił się wiatr (sztywne 5 B, w porywach do 6) i umiarkowana fala. Nasz "Bluefin III" przechylił się na burtę zawietrzną i pięknie żegluje. Żyć, nie umierać. Kierunek Dziwnów czyli NE. 

 


Ostatni raz do Dziwnowa próbowałem wejść 5 lat temu Bavarią 45. Nie wpuścili nas z powodu mistrzostw Europy w klasie Optymist. Teraz dopływając do portu zobaczyliśmy chyba ze 200 żagli i boje regatowe. Tym razem trafiłem na Puchar Europy klasy Laser. Całe szczęście, mimo tłoku w marinie, udało nam się jakoś przytulić w porcie rybackim.


Serce rośnie jak się patrzy na rzesze młodych żeglarzy z całej Europy.


A to już widoczek z wieczornego spaceru. Oczywiście żeglarze mieli pod wiatr i do mariny ściągali ich trenerzy na motorówkach. 


Kolejny dzień wspaniałej żeglugi. Tym razem lądujemy w porcie miejskim w Mrzeżynie. Też czyściutko i przyjemnie. Żeglarze mogą korzystać z bardzo przyzwoitego zaplecza sanitarnego pobliskiego pola kempingowego. Problem jest jeden - przez niemal całą noc naszym jachtem tłucze martwa portowa fala. Jeden z uroków morskiej włóczęgi. Ci w kamperach mieli spokój, ale ja bym się z nimi za żadne skarby świata nie zamienił.


Następnego dnia lądujemy w Marinie Solnej w Kołobrzegu. Bardzo elegancki świat.  Czysto, cicho, świetne zaplecze sanitarne i tawerna. Pogoda nadal idealna. Na morzu przyjemna bryza, a na brzegu śródziemnomorski skwar.


Wojtek ma najlepszy wzrok więc robi za "oko". W wolnych chwilach steruje, pracuje przy cumach i szpringach, czym wzbudza niemałą sensację w marinach, a nawet myje naczynia. Żeby jeszcze polubił flaki i chleb ze smalcem, ogórkiem i czosneczkiem... Będzie z niego żeglarz; śródlądowy i morski.


Cały akwen po którym pływamy obfituje w zagadki nawigacyjne. Idealne miejsce dla początkujących nawigatorów. 


W przyjaznej marinie w Dziwnowie (świetna tawerna z widokiem na wszystkie stanowiska postojowe, chłodzone kufle, bardzo dobre jedzenie, tuż obok sklep ze świeżymi i wędzonymi rybami) spotykam Opala, jacht na którym rozpocząłem swoją przygodę z Bałtykiem. Wieczorem spacer opustoszałą plażą. Po raz pierwszy od wielu lat pod  stopami czuję bałtycki piasek i zimne liźnięcia fal. Z zazdrością patrzymy na światła nawigacyjne na morzu. Trochę żal, że tym razem nie zaliczymy nocki na Bałtyku...


Wracamy do Świnoujścia. Pogoda śródziemnomorska. Coraz wyraźniej brakuje nam bimini, pod którym można schować się przed palącymi promieniami słońca. Doszło do tego, że na Bałtyku zwinęliśmy szprycbudę, a brakuje nami bimini. Koniec świata :)


Wieczorem spacer deptakiem nieopodal hotelu Radisson w Świnoujściu (już od 1200 zł za pokój 2-osobowy). Tu nie widać koronawirusa. Wszędzie zdziczałe tłumy ludzi, którzy po powrocie z plaży idą na deptak. Odrobinę spokoju znajdujemy w knajpce na pustej plaży i z radością wracamy do cichej mariny.


A rano niespodzianka. Przypłynęła "Pogorka". Na tym żaglowcu robiłem staż kapitański.


Wracamy na Zalew Szczeciński. Przy farwaterze trwają prace mające na celu pogłębienie toru wodnego. Podobno tutaj ma powstać sztuczna wyspa (wyspy?). Uciekamy przed zbliżającą się burzą do Stepnicy.


W Stepnicy spotkały się aż cztery Cartery 30. To podobno dość rzadki przypadek. Gra gitara, ktoś śpiewa szanty. To - niestety -  również rzadkość. Młodzi żeglarze (nie ma ich wielu) gapią się oczywiście w swoje komórki. Wypływamy rano przy dość silnym wietrze (6 B). Trzeba wracać.


A tak żegluje się na żaglach na Odrze! Niesamowite przeżycie, tym bardziej, że nieźle wieje. Na jeziorze Dąbie dopada nas wiatr o sile 6 B. (7 w porywach). Zarefowany Carter pokazuje co potrafi. Piękna jazda. Gdyby jeszcze było ze 3 metry głębiej i bez rybackich sieci na akwenie. 


Stoimy w marinie Dąbie w Szczecinie. Piękna przygoda. Odwiedziliśmy 6 portów, przepłynęliśmy (głownie na żaglach) ponad 200 mil morskich.