sobota, 10 sierpnia 2024

"Desideratą" z Kołobrzegu do Karlskrony i z powrotem (lipiec-sierpień 2024)

Fot. Piotr Paluszyński

Rejsu dzień pierwszy (wtorek, 30 lipca 2024)

Po kilku godzinach jazdy z Konina docieramy do Mariny Solnej w Kołobrzegu, gdzie czeka na nas Delphia 40.3 o szczególnie intrygującym dla księgarza imieniu "Desiderata".

Plan rejsu jest prosty. Jeśli pozwoli pogoda i… zdrowie jedziemy non stop do szwedzkiej Karlskrony, a potem gdzieś na duński Bornholm i wracamy do Kołobrzegu. Młoda załoga (średnia wieku 33 lata) ma ambicje zdobywania nowych doświadczeń, wiedzy i kolejnych stopni żeglarskich, więc rejs wakacyjny, zgodnie z wolą załogi, zamienia się w rejs szkoleniowo-stażowy. Dzielimy się na trzy wachty (nawigacyjne i kambuzowe), których grafik przylepiamy na drzwiach do kingstona.

Rozładowujemy samochody, robimy dodatkowe zakupy w pobliskim markecie i rozpoczynamy przejmowanie jachtu i sztauowanie. Bosman Błażej jest tak sympatyczny, że odnosimy wrażenie, że nie skończył tajnej szkoły dla bosmanów. O istnieniu takiej szkoły jestem od lat święcie przekonany. Mam także przyjemność poznać właściciela jachtu - Bolka,

Po oficjalnym przejęciu jachtu i pobieżnym sprawdzeniu wszystkich instalacji zajmujemy kajuty. Pierwsze wybierają nasze panie. Pierwsze wcale nie dlatego, że są kobietami, a my takimi dżentelmenami. Martyna i Ola obejmują stanowiska oficerskie (ominąłem zgrabnie feminatywy) ponieważ obie mają ponad tysiącgodzinny staż morski, czyli największy wśród załogi naszej „Delphii”. Decydują się na kajutę dziobową, która ma własny kingston z prysznicem i ciepłą wodą oraz zamykaną przesuwnymi drzwiami gigantyczną szafę z wieszakami! Jedyny minus takiego wyboru to jeden z żeglarskich przesądów, że kajuta dziobowa jest najbardziej… rzygliwa.

Fot. Piotr Paluszyński

Godzina 22.00. Wychodzimy z Kołobrzegu. Nadchodzi piękna, ciepła, noc, która wkrótce wypełni się rojem spadających Perseidów. Jachtowy silnik mruczy przyjaźnie i charakterystycznie pokasłuje wyrzucając wodę z systemu chłodzenia. Radiostacja delikatnie szumi podsłuchując kanał 12. W kambuzie bulgocze zachęcająco kawiarka. W tej chwili życie jest tak piękne, że piękniejsze być chyba nie może. To oczywiście moja opinia.  

 

Fot. Martyna Wiśniewska

Po pięknej, pełnej dobrego wiatru nocy, o świcie na niebie zostaje tylko taka para: Księżyc w towarzystwie Jutrzenki, czyli Wenus. Zbliżamy się do Bornholmu, który (po sprawdzeniu aktualnych prognoz pogody) zamierzamy minąć lewą burtą i pożeglować dalej na północ w kierunku szwedzkiej Karlskrony.





 Film: Martyna

 Rejsu dzień drugi (środa, 31 lipca 2024)

Po spokojnej nocy i poranku wiatr się wzmaga do sztywnej szóstki. Zmniejszamy powierzchnię żagli. Nasza „Delphia” radzi sobie świetnie w ostrym bajdewindzie. W czasie szkwałów jedziemy 7, 8 knotów jak „bura suka”. Dla kogoś kto lubi żeglarstwo morskie, żeglowanie w takich warunkach to prawdziwa frajda. Okazuje się, że zamiast planowanych 30 godzin żeglugi do Karlskrony cel osiągniemy w 24 godziny, czyli noc mamy szansę spędzić w porcie.



Dojazd do mariny w Karlskronie dla początkujących nawigatorów jest prawdziwym wyzwaniem (szkiery). Udaje się nam wjechać do kompletnie zapchanej mariny jeszcze przed nocą, ale manewrowanie pomiędzy pirsami odbywa się już w kompletnych ciemnościach. W końcu znajdujemy wolne miejsce w części przeznaczonej dla rezydentów mariny. Kiedy próbujemy obłożyć cumy z sąsiedniego jachtu wychodzi kobieta i tłumaczy nam, że to miejsce prywatne. Perspektywa powrotu na otwarte morze (przez szkiery) jest nie tylko niesympatyczna, ale tak naprawdę nie do przyjęcia. Ustalamy, że wyniesiemy się natychmiast, kiedy pojawią się właściciele miejsca postojowego. Opłacamy pobyt i z dziką rozkoszą korzystamy z pryszniców, a noc mija spokojnie. 



Fot. Jacek Wiśniewski

Rejsu dzień trzeci (czwartek, 1 sierpnia 2024)

Rankiem znajdujemy (z trudem) miejsce w części dla gości mariny. Łatwo nie było, bowiem musieliśmy się wcisnąć między dwa szwedzkie jachty. Miejsca było - co widać na zdjęciu - na nasz kadłub i jeszcze po 10 cm „luzu” z każdej strony. Tłok w marinie wytłumaczono nam dużym festynem w mieście, który ściągnął tłumy okolicznych żeglarzy. Okazało się, że w marinie byliśmy jedynym jachtem z polską banderą. Dziwne…

 

Fot. Jacek

Idąc na spacer po Karlskronie przechodzimy obok parkingu dla kamperów. Mówiąc szczerze nie bardzo rozumiem co kamperowicze widzą w takiej formie spędzania wolnego czasu. Na rozgrzanym słońcem asfalcie rozkładasz stolik i dwa krzesełka i... Właśnie, i co dalej? Rozumiem, że w środku jest klima, lodówka i telewizor. Właściwie nie rozumiem.


Fot. Piotr

Naszym pierwszym celem jest zwiedzenie tutejszego Muzeum Marynarki Wojennej. Nie przepadam za muzeami, ale muszę przyznać, że zawartość tego jest interesująca.

Fot. Martyna

Największą atrakcją Marinmuzeum jest niewątpliwie możliwość obejrzenia wnętrza szwedzkiego okrętu podwodnego "Neptun", który służbę zakończył pod koniec ubiegłego wieku. Wiem jedno - do podwodniaków się nie nadaję.


Fot. Martyna

Żeglarze nigdy nie mieli łatwo, a jak już któryś zachorował, albo... urwało mu nogę.

Fot. Piotr

Po wizycie w muzeum zaglądamy na festyn, który ściągnął tak wielu żeglarzy i turystów do Karlskrony. Jedną z jego atrakcji jest polskie stoisko kulinarne obok wielu innych stoisk z innych krajów.

Fot. Piotr

W Szwecji lody są punktem obowiązkowym. Są gigantyczne i świetne, a Szwedzi podobno są jednym z narodów europejskich, który produkuje najwięcej tego przysmaku na głowę mieszkańca.


Film: Martyna

 

Naszymi sąsiadami z lewej burty są młodzi mężczyźni w jachcie motorowym. Od rana siedzą nad małymi puszkowymi piwkami, gadają i puszczają (bardzo głośno) klasykę rocka. Nam nie przeszkadza, jesteśmy w końcu na wakacjach. Wraz z upływem czasu są coraz bardziej wyluzowani. Co jakiś czas schodzą do kabiny, w której (prawdopodobnie) mają coś innego niż maleńkie piwa w puszkach. Z nadejściem wieczora coraz więcej szwedzkich żeglarzy sprawia wrażenie niezwykle rozbawionych, choć na ich jachtach królują tylko małe puszki z piwem i niegazowana woda. Są nawet tacy, którzy wspólnie śpiewają. A nam mówiono, że Skandynawowie nie tolerują szantowania i słowiańskich obyczajów.

Nasi sąsiedzi wyłączają muzę dopiero około 23.00, a przechodząc obok nas rzucają pozdrowienie, które brzmi jak… „Siema”. Grzecznie odpowiadamy – „Siema” zastanawiając się czy grają z WOŚP. Pytamy skąd znają to pozdrowienie. Okazuje się, że słowo, które wymawia się [sjena] to szwedzkie pozdrowienie – tjena. Człowiek uczy się przez całe życie.


 

Fot. Martyna

Po południu zabieramy butelkę wina i idziemy z Martyną podziękować sympatycznej Szwedce za pomoc i… niewezwanie policji. Kobieta sprawia wrażenie kompletnie zaskoczonej naszą wizytą. Schodzi z jachtu i… przytula Martynę i mnie, a jeden z jej towarzyszy zaprasza nas do kokpitu. Cuda, panie, cuda. Miejmy nadzieję, że będą nas dobrze wspominać.

 

Rejsu dzień czwarty (piątek, 2 sierpnia 2024)

Fot. Piotr

Opuszczamy sympatyczną (i niezwykle słoneczną) Karlskronę i przez szkiery płyniemy na otwarte morze. Skiper czasami musi pójść na dziób, ponieważ - zgodnie z zasadą posła Suskiego -  z dziobu jest ewidentnie bliżej do portu docelowego niż z rufy. Naszym kolejnym celem jest duński Bornholm.
 

 

Fot. Adam Śnihur

Wiele lat temu Jurek M. wprowadził na naszych rejsach tradycję żeglarskiego podkurka, czyli drobnej przekąski podawanej na jachcie pomiędzy śniadaniem, a obiadem. A że dobre tradycje trzeba kultywować, to kultywujemy :)

 
   
 Królestwo pierwszego oficera, czyli nawigacyjna.
 

Królestwo wachty kambuzowej.


Film: Adam

Wojtek już wie, że na morzu "większy ma pierwszeństwo", dlatego uważnie wypatruje statków na rucie. AIS AISEM, a dobra lornetka i sokole oko to pewność, że nic w nas nie przywali.


Fot. Martyna

Znowu sprzyja nam wiatr. Do Bornholmu powinniśmy dopłynąć jednym halsem. Na końcu rejsu okaże się, że przez tydzień żeglugi zrobiliśmy tylko jeden zwrot przez sztag przed Svaneke i jeden zwrot przez rufę tuż przed torem podejściowym do Kołobrzegu.

 

Rejsu dzień piąty (sobota, 3 sierpnia 2024)

Fot. Martyna

Przed południem cumujemy w przytulnym, ale niewielkim porcie w Svaneke.

Fot. Jacek


 

W porcie bornholmskiego Svaneke wpychamy się na ostatnie chyba wolne miejsce. Po obłożeniu cum i szpringów, wydaniu kultowej komendy – „tak stoimy” i wypiciu odrobiny rumu „za ocalenie” przez godzinę deliberujemy wspólnie (w końcu to rejs szkoleniowo-stażowy) jak jutro wyjść tego zatłoczonego porciku.

Na początku pada najbardziej logiczne stwierdzenie, że „wyjść się nie da”. Potem dumamy już na poważnie, czy lepsze będzie wyjście z zastosowaniem zawiasu na szpringu rufowym i odrzucenie dziobu, czy też może zawias na dziobie i odrzucenie rufy. A może jednak brest holenderski? Najważniejsze, że jest jakiś plan, a martwić się będziemy jutro.

 



Film: Martyna

Miasteczko, którego nazwa pochodzi od łabędzia, jest najdalej na wschód wysuniętą miejscowością Danii. Zwiedzanie Svaneke trwa od 15 do 25 minut, w zależności od tego, czy drepczemy po centrum czy po całości 😊. Takie zwiedzanie lubię najbardziej. 

Fot. Piotr

Lokalną atrakcją jest połączona z restauracją spora wędzarnia ryb, do której autokarami zwożeni są turyści z całego chyba Bornholmu. Miejsce zaszczycamy oczywiście swoją obecnością.

 


 


 

Fot. Bartłomiej Wiśniewski

Choć nie przepadam za rybami przyznaję, że świeżo wędzony śledź pokropiony sokiem z cytryny był genialny, a dorsz tez niczego sobie (świetne sosy do frytek).

Fot. Bartek

Plakat reklamujący najbardziej odlotową, letnią,  atrakcję Svaneke :)

 

Fot. Piotr

Nasz spacer po Svaneke trwał nieco dłużej niż powinien, ponieważ trafiliśmy na najbardziej odjazdową, żeby nie powiedzieć dziwaczną, atrakcję Svaneke. Na jednej z uliczek natknęliśmy się na wyraźnie podekscytowany tłum turystów z dziećmi. Ludzie otaczali ogrodzony metalową siatką kwadrat asfaltu z wyrysowaną w środku kratownicą wypełnioną liczbami od 1 do 100. W środku spacerowały dumnie dwie kury. Trzymający w rękach kartoniki z wydrukowanymi liczbami gracze przyglądali się w napięciu ptakom. Z początku myśleliśmy, że to kurze bingo polega na tym, żeby obstawić z którego kwadratu kura dziubnie rozsypane w środku ziarna, ale nie. Dziobiące ziarenka kury nie robiły na graczach żadnego wrażenia. Oni czekali na coś innego. Euforię tłumu wzbudził dopiero akt ptasiej defekacji. Wygrywał ten gracz, na pole którego numer trzymał w ręku – nie bójmy się słów - zesrała się kura. Nie żartuję… Podejrzewam, że skomplikowany regulamin gry przewidywał także sytuację, kiedy kurza kupa spadła dokładnie na linię pomiędzy dwoma kwadratami.

 

Fot. Martyna

Pogoda cały czas nas rozpieszcza. Na południu Europy niewyobrażalne upały i pożary, a na Bałtyku lato jak z bajki. Trwaj chwilo, trwaj...

Fot. Jacek

Polacy zawsze się jakoś odnajdą. W Svaneke jesteśmy jedynym polskim jachtem, ale do czasu, kiedy do naszej burty dokleja się Przemek, żeglarz który samotnie (SAMOTNIE!) pływa sobie po Bałtyku swoim Oceanisem 33. Samotnik opowiada sporo ciekawych historii i idzie spać, a my siadamy do kart i uczymy Adama grać w "Trzy, pięć, osiem".


 Rejsu dzień szósty (niedziela, 4 sierpnia 2024)

Fot. Martyna

Nie lubię tego nowoczesnego systemu, w którym chartplotter umieszczony jest przy sterze, choć rozumiem oczywiście dlaczego taka dzisiaj konieczność. Trochę tęskno mi do czasów, kiedy sternik stał za sterem, znał kurs i miał przed oczami tylko klasyczny kompas (z reguły - nie wiedzieć czemu - nieoświetlony). Oficer nawigacyjny siedział pod pokładem z kroczkiem nawigacyjnym, ekierkami, ołówkiem z gumką i papierowymi mapami i dumał, jak jechać, żeby trafić. Drugi oficer zastanawiał się, gdzie - do cholery - zostały zasztauowane puszki z flakami i czy starczy chleba na na śniadanie, a trzeci z drżeniem serca podsłuchiwał pracę silnika. A kapitan? - zapytacie. Co robił kapitan? A drzemał w swojej kajucie i pilnował torby wypełnionej tym, co można pić tylko w porcie :)





Film: Martyna

Na morzu się nie kurzy, a bujanie jest w cenie :)
 

 

Film: Martyna

Pod pokładem też buja, a czasami trzeba coś podgrzać w kambuzie i to jest prawdziwa przygoda. Trzeba też nauczyć się zakładać majtki jedną ręką zgodnie z zasadą "jedna ręka dla żeglarza, jedna dla jachtu".


Rejsu dzień siódmy (poniedziałek, 5 sierpnia 2024)



 
Film: Jacek

Jak ktoś jest grzeczny przez  cały rok to wraca do macierzystego portu z wiatrem :)

Fot. Piotr

 

Po żeglarsko „atrakcyjnej” nocy pełnej krążących wokół naszego jachtu burz, chwilami intensywnych opadów deszczu i silnego wiatru (w porywach do 7 B) z NW, przed południem mijamy główki kołobrzeskiego portu i szczęśliwie lądujemy w zacisznej, dobrze zorganizowanej i przyjaznej dla żeglarzy Marinie Solnej. Trochę przerażające jest tylko to, że na początku sierpnia w marinie jesteśmy wieczorem jedynym jachtem, na którym widać jakieś oznaki życia.

Spacer po zatłoczonym (wszak to szczyt sezonu) Kołobrzegu udany i zwieńczony wizytą w restauracji rybnej. Dorsz z frytkami i surówką większy, smaczniejszy i… tańszy niż na Bornholmie. Jutro rano zdajemy jacht i wracamy do domu. Da dobry Bóg za rok może znowu uda się popłynąć na morze… Oby.


Powyżej fragment tracku naszej podróży ściągnięty z ręcznego GPS. Przepłynęliśmy łącznie ponad 290 mil morskich w czasie ponad 70 godzin (z czego tylko kilka na silniku). 


Ciekawe porównanie opłat portowych w Svaneke i Karlskronie. W Szwecji zapłaciliśmy za postój jachtu prawie dwa razy mniej niż w Danii.
 
Fot. Piotr
 
Refleksja porejsowa nr 1
Przez wiele ostatnich lat żeglowałem na jachtach, które nosiły przeróżne imiona: "Malik" (niemiecki armator nie umiał wytłumaczyć co to znaczy), "Teorica", "Nereide", "Mare", "See sea", "Marialena" i wiele innych.
 
Jacht z tegorocznego rejsu miał (ma) dość nietypowe imię - "Desiderata". Wprost idealne dla skippera od wielu lat związanego zawodowo z książkami.
„Desiderata” to utwór (poemat) napisany w 1927 roku przez amerykańskiego prawnika i pisarza Maxa Ehrmanna zawierający wskazówki, jak dobrze i godnie żyć. Poniżej cytuję wybrane przez mnie fragmenty. Tekst (nie jest obszerny) z łatwością można znaleźć w Internecie. Lekturę całości (ze zrozumieniem) gorąco polecam...
DEZYDERATA (fragmenty)
Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech, i pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy. O ile to możliwe, bez wyrzekania się siebie bądź na dobrej stopie ze wszystkimi. (…)
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa.
Przyjmij spokojnie co Ci lata doradzają z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości.
Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu.(…)
Jesteś dzieckiem wszechświata nie mniej niż drzewa i gwiazdy, masz prawo być tutaj. I czy to jest dla ciebie jasne, czy nie - wszechświat bez wątpienia jest na dobrej drodze.
Tak więc żyj w zgodzie z Bogiem, czymkolwiek On ci się wydaje, czymkolwiek się trudzisz i jakiekolwiek są twoje pragnienia, w zgiełkliwym pomieszaniu życia zachowaj spokój ze swą duszą. Przy całej swej złudności, znoju i rozwianych marzeniach jest to piękny świat.
Bądź pogodny. Dąż do szczęścia.
Max Ehrmann
 
Cały tekst przeczytał całej załodze na środku Bałtyku mój wnuk - Wojtek.
Zadumaliśmy się...




Porejsowa refleksja nr 2
Zmieniają się czasy, zmienia się żeglarstwo morskie. Miałem zaszczyt i przyjemność prowadzić rejs z młodą załogą (średnia wieku 33 lata). Na pokładzie nikt nie palił, alkoholu pili niewiele a właściwie nic, nie przeklinali (przynajmniej w mojej obecności). Jedli granolę z naturalnym jogurtem, surówki z rukoli i sałaty lodowej, pili zioła, zieloną herbatę i te różne dziwne napoje. Nikt nie używał cukru, nie jadł smalcu, flaków, itp.
Zdaje się, że bezpowrotnie minęły te czasy, kiedy jak nie piliśmy, to w czasie rejsu 10-osobowa załoga wypijała 30 piw dziennie (piwo przysługiwało żeglarzowi po śniadaniu, po obiedzie i po kolacji). Siedem dni rejsu to ponad 200 piw plus piwo i mocny alkohol w portach (każdy żeglarz miał dwa kalosze, a w każdym kaloszu butelczynę czegoś mocniejszego). Do bałtyckiej żeglugi czerwone wino jakoś nie pasuje 😊
 
 No to do następnego rejsu...